fbpx „Budowniczy Solness” w Teatrze Wybrzeże. | MORS - Mega Otwarte Radio Studenckie
-A A +A

„Budowniczy Solness” w Teatrze Wybrzeże.

Solness (Grzegorz Gzyl) i Alina (Magdalena Boć)Symboliczny, tajemniczy i niezwykle intrygujący. Taki jest właśnie dramat norweskiego pisarza, Henrika Ibsena, pt. „Budowniczy Solness”. Pisząc symboliczny, mam na myśli niejasny, wieloznaczny. I tę wieloznaczność właśnie Iwo Vedral zbyt mocno podkreślił, nadinterpretował.

Solness (Grzegorz Gzyl)  – starzejący się właściciel biura projektowego, rozdarty i męczony przez ciągłe wyrzuty sumienia. Buduje nowy dom dla siebie i żony, chociaż oboje go nie potrzebują. Stary spalił się 12 lat wcześniej, pożar pochłoną również jedyne dzieci Solnessów, bliźniaki. Solness nie ma nadziej na lepsze jutro, a chorą żonę, Alinę (Magdalena Boć) uznaje za martwą. Codzienną monotonię umila mu romans z seksowną pracownicą, Kają (Justyna Bartoszewicz). Jego lęk przed młodym pokoleniem podsyca architekt Ragnar, który za rekomendacją szefa mógłby się usamodzielnić i otworzyć własną firmę. Pozornie stabilną sytuację życiową Solnessa burzy Hilda (Dorota Androsz), pojawiając się znienacka, żądając spełnienia obietnicy sprzed 10 lat. Wtedy to bowiem Solness obiecał jej królestwo, zapowiadając swój powrót jako „Troll” (w oryginale – „Zły Duch”). Upomina się zatem o swoje, co koniec końców przynosi tragiczny skutek.

Po przeczytaniu dramatu nie mogłam doczekać się zobaczenia sztuki w teatrze. Domyślałam się, że reżyser z pewnością nie postawi na wierne odwzorowanie treści dzieła, natomiast liczyłam na podtrzymanie specyficznej atmosfery dramatu. Reżyser postanowił za to jeszcze bardziej uwypuklić symbolikę zawartą pomiędzy wierszami sztuki, tworząc z niej niezrozumiały synkretyzm. Świadoma, że w teatrze wszystko coś znaczy, zasypałam się lawiną pytań. Dlaczego przy śniadaniu Solness z Aliną obierają akurat jajka? Dlaczego Hilda się wspina? Dlaczego zamki powietrzne? Już po pierwszej scenie (prawdopodobnie koszmar senny głównego bohatera), zostałam zbita z tropu. Interpretuję ją zatem jako swego rodzaju klamrę, łączącą punkt kulminacyjny dramatu z jego początkiem.

O ile przekombinowane symbole w Solnessie nas przytłaczają, o tyle dosłowność niektórych scen jest osłabiająca. Poszczególne sceny zostały przedstawione zbyt współcześnie i zbyt dotkliwie jasno. Romans, seks, krzyk, narkotyki, i w końcu – samobójstwo. Mimo świetnej gry aktorskiej, te momenty do mnie nie przemówiły. Sama forma, jaką jest przeniesienie dramatu do dzisiejszych czasów nie jest jednak strzałem w stopę. Świadczy o uniwersalności treści i przekazu. Z drugiej jednak strony – czy nie jest tak, że każde dzieło da się przedstawić w „dzisiejszym” kontekście?

Niezmiernie ważnym elementem spektaklu była oprawa muzyczna, która na widzach zrobiła przeogromne wrażenie. Muzyka była dobrana odpowiednio do stanów emocjonalnych bohaterów, spójna, piętrząca niepokój. Bardzo prosta scenografia również była dobrym wyborem – kilka stołów i rozrzucone arkusze papieru pełniły jednocześnie funkcję biura, domu Solnessów i podwórza. Widz z łatwością mógł przenieść swoją wyobraźnię z miejsca, na miejsce.

Co mnie najbardziej zaintrygowało? Zdecydowanie Pani Solness. Błąkająca się gdzieś w oddali, zawsze obecna i wszystko widzącą. Obojętna strona rozpadającego się związku, która przyzwala na wszystko oprócz...pójścia męża na pewną śmierć. Zdolna pogodzić się ze wszystkim, z wyjątkiem straty jedynej bliskiej osoby. Świetna rola, świetnie zagrana i napisana.

A więc, czego oczekiwałam po „Budowniczym Solnessie”? Postawienia na formę, nie treść. Co dostałam? Przewidywalną wizję reżysera i zagmatwaną symbolikę. Mimo wszystko, warto się z tym spektaklem zmierzyć, chociażby dla wybitnie dobranej obsady.

 

Katarzyna Zamojska

Treść ostatnio zmodyfikowana przez: Maciej Goniszewski
Treść wprowadzona przez: Maciej Goniszewski
Ostatnia modyfikacja: 
czwartek, 19 listopada 2015 roku, 13:38