fbpx Skunk Anansie w Gdańsku [RELACJA] | MORS - Mega Otwarte Radio Studenckie
-A A +A

Skunk Anansie w Gdańsku [RELACJA]

Skunk Anansie, fot. Jakub Danielewicz2 maja w gdańskim Starym Maneżu wystąpiła brytyjska grupa Skunk Anansie. Zespół został założony w 1994 roku, i do swojego rozpadu w 2001 wydał trzy świetnie przyjęte płyty. Muzycy powrócili po siedmiu latach przerwy i do dziś nagrali trzy kolejne albumy. Warto zanotować, że od 1995 roku Skunk Anansie gra w niezmiennym do dziś składzie, który stanowią gitarzysta Martin „Ace” Kent, basista Richard „Cass” Lewis, perkusista Mark Richardson oraz niezwykle charyzmatyczna wokalista Deborah „Skin” Dyer. Gdański koncert miał odbyć się jeszcze w 2020 roku, był on jednak przekładany aż trzykrotnie. Dostać się na wydarzenie było ciężko, gdyż bilety rozeszły się już kilka lat temu, w zaledwie kilka minut. Występ gwiazdy tego formatu w tak małym klubie jak Stary Maneż stanowił nie lada gratkę dla fanów.

Publika dopisała i Maneż zapełnił się po same brzegi. Koncert rozpoczął się od „Yes, It’s Fucking Political”. Całą uwagę od samego początku skupiła na sobie Skin dzięki olbrzymim, czarnym kolcom znajdującym się na jej głowie. Tak dziwne stroje na początku ich występów to już tradycja. Trzeba przyznać, że jest to naprawdę dobrze przemyślane – spędzenie całego występu w takim stroju byłoby niezwykle trudne, dlatego Skin zrzuca przebranie po trzecim utworze, czyli wtedy, gdy z fosy znikają fotografowie. Jako drugi usłyszeliśmy „And Here I Stand”. Niestety publika, która zgromadziła się pod sceną, była wyjątkowo drętwa, z czego Skin była szczególnie niezadowolona. Ta kobieta to istny wulkan energii na scenie, jednak by dać z siebie wszystko potrzebuje ona najpierw wyssać energię z tłumu. „Where’s my circle?”, pytała wielokrotnie ludzi, którzy stali jak kołki. Ci, którzy próbowali skakać, zostawali niezwłocznie skrzyczani przez nieskaczącą większość. Nie pomogło też to, że na trzeci utwór wybrany został w miarę spokojny „Because Of You”. Skin podczas „I Can Dream” i „Weak” starała się jednak z całych sił pobudzić ludzi do skakania i pogowania, co w końcu jej się udało. Na „Twisted (Everyday Hurts)” ludzie stojący sztywno usunęli się wreszcie na bok, zostawiając miejsce pod sceną tym, którzy chcieli się bawić. Był to pierwszy koncert rockowy w moim życiu, na którym spotkałem się z pretensjami o skakanie pod sceną. Zachowanie tych ludzi jest tym bardziej niezrozumiałe, że dostępne były także loże u góry, z których znakomicie widać scenę, i można tam siedzieć w spokoju.

Podczas „My Ugly Boy” wokalistce wyraźnie poprawił się humor; dostrzegła ona w tłumie kobietę z kartką, do której odniosła się po zakończeniu utworu. Fanka napisała, że miała niedawno urodziny i fotka z idolką byłaby dla niej najlepszym prezentem. Skin odpowiedziała żartobliwie: „Masz urodziny? Nie obchodzi mnie to, jestem zajęta, mam koncert do zaśpiewania!” Skin znana jest ze swojego ciętego języka i nieustępliwości, co zresztą podsumowała: „Tak, jestem zimną suką. Myślisz, że dlaczego ogoliłam głowę na łyso?”. Na zdjęcie z wokalistką nie było szans. Fanka usłyszała jednak „Happy birthday” ze sceny, oraz kolejny utwór został zadedykowany właśnie jej. Pierwsze sześć utworów stanowiły żelazne klasyki, zespół zaprezentował jednak też trochę nowszego materiału: wydany niedawno singiel „Can’t Take You Anywhere”, „Love Someone Else”, „I Believed In You”, oraz „God Loves Only You”. Pomimo, że płyty wydane po reaktywacji nie są już całościowo tak dobre jak pierwsze, klasyczne dokonania, to na każdym albumie znaleźć można przynajmniej kilka naprawdę dobrych utworów. Pokazała to przekrojowa setlista tego wieczoru, podczas którego każda płyta reprezentowana była co najmniej jedną piosenką. Podczas największego hitu grupy, ballady „Hedonism (Just Because You Feel Good)” jedna z kobiet stojących pod barierkami zaczęła płakać ze wzruszenia. Poruszyło to wokalistkę, która zeszła ze sceny, by przytulić płaczącą fankę, cały czas kontynuując śpiewanie.

„Without You” stanowił bardzo dobre przejście od ballady, do końcowej, najmocniejszej części wieczoru. Kolejny singiel z nadchodzącej płyty „This Means War” zadedykowany został Ukrainie, Syrii, i wszystkim krajom, w których toczy się wojna. Skin wyraziła też wdzięczność wobec Polaków, którzy tak chętnie pomagają uchodźcom. O wielkie pogo tym razem nie trzeba było prosić – wystarczyła sama energia utworu. Utrzymało się ono zresztą pod sceną już niemal do samego końca występu. Usłyszeliśmy jeszcze klasyczne „Intellectualise My Blackness”, oraz nowe „Tear The Place Up”. Na koniec grupa zaserwowała jeden ze swoich największych hitów; potężny „Charlie Big Potato”, który był chyba najmocniejszym punktem wieczoru.

Przerwa przed bisami trwała aż kilka minut, muzycy potrzebowali widocznie wypocząć po intensywnym show. Wrócili jednak pełni energii z nowym singlem „Piggy”. Zagrali pierwsze pół minuty utworu, jednak Skin nie zaczęła śpiewać, i kazała zespołowi przestać grać. Powiedziała, że nie będzie grać jeśli publika będzie tak drętwa, daje nam jeszcze jedną szansę, i zaczęła utwór od początku, zapowiadając go drugi raz. Szkoda, że na scenie nie pojawiła się tytułowa świnka, czekali na nią chyba wszyscy, gdyż techniczny zespołu, który pojawiał się na scenie co chwilę, nosił właśnie maskę świni. Jednak podczas „Piggy”, kiedy ten zabieg miałby najwięcej sensu, nie pokazał się. Jako drugi bis zagrane zostało „Brazen (Weep)”. Na płycie utwór ten wykonywany jest z orkiestrą, a w latach 90’ puszczanie rzeczy z playbacku nie było dopuszczalne przez publikę. „Brazen” był więc odgrywany zawsze w wersji akustycznej. Na tej trasie zespół zdecydował się jednak zaryzykować, i puścić dźwięki orkiestry z „playbacku”. Dzięki temu utwór mógł wybrzmieć w pełnej, najlepszej wersji. Na setliście widniały jeszcze trzy inne bisy: cover AC/DC „Highway To Hell”, „The Skank Heads (Get Off Me)” oraz „Little Baby Swastikkka”. Tu jednak górę wzięło niezadowolenie Skin ze zgromadzonej w Gdańsku publiki. Gdy Ace zaczął grać riff AC/DC wokalistka przerwała mu, mówiąc, że nadeszła pora na już ostatni utwór tego wieczoru, tym samym skracając występ o dwa numery. Prześledziłem setlisty z reszty trasy i gdański koncert był jedynym, na którym wydarzyło się coś takiego. Pomimo swojego niezadowolenia Skin wykonała jednak „Little Baby Swastikkka” z niesamowitą energią. Jej mocny charakter jedynie dodaje smaku występom. Jest kobietą, która zawsze robi to, co chce; reszta zespołu może się jej tylko podporządkować. W tym przypadku szkoda jednak utraconego „The Skank Heads”, który jest jednym z ich najlepszych utworów. Po zakończeniu występu wybrzmiało „Best Of You” Foo Fighters, podczas którego zespół żegnał się z fanami. Skin ukłoniła się i zeszła już po chwili, jednak Cass, Ace, Mark i Erika, będąca dodatkową wokalistką i klawiszowcem, zostali na scenie aż do końca utworu, śpiewając razem z publiką.

Szkoda, że gdańska widownia nie popisała się tego wieczoru – wyprzedany koncert w małym klubie zwiastował raczej szaloną zabawę, i tego też pewnie oczekiwała Skin. Niemniej, pomimo jej kilku ekscentrycznych zachowań, koncert był na najwyższym możliwym poziomie. Rozkręcić tak duży circle pit przy tak niechętnej grupie ludzi potrafi tylko Skin. Jej niezwykła charyzma jest niepodrabialna, i to właśnie ona stoi za tak wielkim sukcesem Skunk Anansie. Na ich koncert można przyjść nawet nie znając żadnego utworu, a i tak bawić się świetnie, dzięki temu, że frontmanka wkłada całe serce w występy. Miejmy nadzieję, że mimo wszystko grupa zdecyduje się powrócić do Gdańska - wyprzedany koncert może być ku temu mocnym argumentem.

Jakub Danielewicz

 

 

Skunk Anansie, fot. Jakub DanielewiczSkunk Anansie, fot. Jakub Danielewicz
Treść ostatnio zmodyfikowana przez: Karol Stachowicz
Treść wprowadzona przez: Karol Stachowicz
Ostatnia modyfikacja: 
piątek, 20 maja 2022 roku, 13:45