Klasyczne rozpoczęcie sezonu
„Niektóre maszyny naprawdę mają duszę. Czasami, jak w przypadku Concorde'a lub AK 47, wynika to z faktu, że posiadają tę dominującą z cech człowieka – zawodność, a czasami z tego, że noszą genetyczny odcisk palca swojego głupiego i błądzącego wynalazcy. W tym miejscu od razu przychodzi na myśl hrabia Zeppelin. ” - pisał w jednej ze swoich książek słynny dziennikarz motoryzacyjny Jeremy Clarkson. Pasjonaci klasycznej motoryzacji, zebrani w niedzielę pod Energa Areną, dodali by pewnie do tej listy jeszcze jedną możliwość – duszę maszynie może nadać jej właściciel.
W niedzielne popołudnie tramwajem przemierzamy miasto. Po drodze przez okno obserwujemy mijające samochody, pośród których widzimy niezwykle dużo pięknych, starych i rzadkich modeli. Wszystkie kierują się w tą samą stronę. Gdy docieramy pod stadion, na miejscu jest już spory tłum. Powoli wchodzimy na teren zlotu, gdzie momentalnie przekonujemy się, że to uczta dla wszystkich zmysłów. Pogoda jest piękna – niebo jest bezchmurne i słońce przyjemnie grzeje na twarzy. Wokół, ciasno upakowane, stoją setki pojazdów wydające setki różnych dźwięków – od znajomego terkotania dwucylindrowca Malucha, po dudniący ryk potężnych silników amerykańskich Chevroletów i Buicków. Do tego dochodzi wszędobylski zapach benzyny, a nad całą scenerią góruje bursztynowa bryła Energa Areny.
Chodząc między wystawianymi samochodami, nie sposób nie podsłuchać o czym rozmawiają otaczający nas ludzie. Przechodząca obok kobieta wskazuje stojącego nieopodal Poloneza i mówi do swoich dzieci: „Patrzcie, takim kiedyś jeździła wasza mama.” Dalej dwóch panów w średnim wieku stoi nad otwartą maską Forda Taunusa rocznik 1970 rozprawiając o kłopotliwej regulacji gaźnika. Nieco na uboczu stoi odrestaurowany Fiat 125 w barwach Milicji. Obok samochodu właściciele, ubrani w stroje stróżów prawa z epoki, robią sobie z chętnymi zdjęcia, a z umieszczonych na dachu pojazdu megafonów wydobywa się muzyka z lat siedemdziesiątych. Na jedno z ciasnych miejsc parkingowych powoli wtacza się długi na sześć metrów i szeroki na ponad dwa Lincoln Continental. Kierowca parkując korzysta ze wskazówek stojącego na zewnątrz kolegi – szkoda byłoby przecież uszkodzić piękne błękitne nadwozie.
Spotkania organizowane przez „Trójmiasto, Klasycznie” mają swój niepowtarzalny charakter. Są one otwarte dla wszystkich pojazdów, których produkcja rozpoczęła się przed rokiem 1990. Dzięki temu, na jednym parkingu stoją obok siebie Fiat 126p, Rolls-Royce Silver Shadow, i cała gama Corvett różnych generacji. Do tego dochodzi fantastyczna frekwencja: w niedzielę w Gdańsku pojawiło się ponad 600 maszyn z całej Polski i nie tylko.
Zlot trwa dwie godziny, ale warto poświęcić odrobinę czasu i zostać do samego końca. Na koniec bowiem zostaje najlepsze, swoista wisienka na torcie. Około godziny 16 całe towarzystwo zbiera się do odjazdu, i jest to moment, który wszyscy wykorzystują by zostawić po sobie jak najlepsze wrażenie. Jeden po drugim ustawiają się w kolejce do bramy, spod której wyjeżdżają z piskiem opon i rykiem silników pracujących na najwyższych obrotach. Ten ogłuszający dźwięk jest czymś, czego nie da się zapomnieć. Jednym z wyjeżdżających aut jest czarny Volkswagen Corrado. W środku siedzi dwudziestoparoletni chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy. Na co dzień pewnie nikt nie zwraca na jego samochód uwagi - niewprawne oko może go pomylić ze zwyczajnym, nieco tylko bardziej hałaśliwym Golfem drugiej generacji. Przez tą krótką chwilę to jednak on jest w centrum uwagi. Gdy z pedałem gazu w podłodze wyjeżdża z bramy, wszyscy patrzą na niego. Dla takiej chwili warto cały rok pucować wnętrze i karoserię z najmniejszych drobin kurzu. Ten moment można wykorzystać aby podzielić się swoją pasją z innymi, i dodać do historii ukochanego samochodu jeszcze jedno wspomnienie, które bez wątpienia przyczyni się do nadania maszynie jej unikalnej duszy.
Paweł Trawiński