Koronkowa robota - czyli wybory w dobie epidemii
Z pierwszym dniem marca nikt z nas nie spodziewał się, że słynny już koronawirus wywoła takie zamieszanie. Mieliśmy zaplanowane zarówno imprezy czy wyjazdy, jak i kolokwia czy zajęcia na studiach. Wydawało nam się, że “zarazek z zupki z nietoperza” z Chin - w tychże Chinach pozostanie. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. W obawie przed rozprzestrzenianiem się wirusa zamknięto uniwersytety, szkoły, urzędy, placówki kultury, zawieszono loty i lądowy transport międzynarodowy, a na granicach przywrócono kontrole. Ten od dawna już pędzący świat, jakby się zatrzymał. Sam to odczuwam na własnej skórze - 3 dni wydają się tygodniem, a tydzień miesiącem. Koronawirus wdarł się w każdy aspekt naszego życia.
Do niedawna dla tych, którzy interesują się polityką sprawa była jasna - pierwsza połowa roku 2020 będzie walką o fotel prezydencki. Nadchodzące wybory miały być ostatnim przystankiem w blisko 2-letnim, kampanijnym maratonie. Wszystkie partie w przeróżny sposób wytypowały swoich kandydatów a wszyscy z nich ustawili się w już w blokach startowych. Gdy marszałek Elżbieta Witek ogłosiła datę wyborów prezydenckich na 10 maja, bieg wystartował. Nie da się ukryć, że na początku marca wyścig zaczął nabierać rumieńców. Widoczne było to po sondażach - komitet prezydenta Dudy dostawał zadyszki, zaś kandydaci opozycji zaczynali nabierać wiatru w żagle. Niedługo później stało się jednak to, co się stało. Przed kandydatami wyrósł wysoki “koronamur”, którego nie sposób przeskoczyć. Parafrazując nieco klasyka: “wszystkie sprawy i zagadnienia zeszły na plan dalszy”.
Z początku wydawało się, że problem nie będzie na tyle poważny, żeby wybory trzeba było przekładać, jednak lawinowy wzrost zachorowań i zgonów na zachodzie kontynentu zmusił polskie władze do podjęcia radykalnych kroków. I tu zaczynają się przysłowiowe schody. Czy można przeprowadzić głosowanie, skoro panuje epidemia? Musimy pamiętać, że dzień wyborów to tylko zwieńczenie całego procesu wyborczego w systemie demokratycznym. Proces ten składa się głównie z kampanii wyborczej, czyli okresu, w którym każdy z kandydatów może zaprezentować swój program oraz przekonać do siebie elektorat. Wybory to sól demokracji. Nie możemy mówić o uczciwych wyborach, gdy nie odbywa się kampania wyborcza, a ta dziś została kompletnie przyćmiona walką z koronawirusem.
Art. 228 Konstytucji RP mówi, iż termin wyborów zmienić może wprowadzenie jednego ze stanów nadzwyczajnych. Takowy ustanawia się w momencie, gdy trzeba podejmować radykalne środki do ustabilizowania sytuacji w kraju. Wiele z państw Europy już to zrobiło (m.in. bliskie nam Czechy, Słowacja czy Węgry), jednak Polska, zamiast postawić sprawę jasno, wprowadza regulacje na wzór stanu wyjątkowego bez jego formalnego proklamowania (od 20 marca obowiązuje tzw. “stan epidemii”). Postawmy zatem pytanie: Dlaczego?
Spójrzmy na sondaże. Przed wybuchem epidemii w Polsce, na początku marca, notowania dawały urzędującej głowie państwa średnio 41.5% poparcia. Drugie miejsce przypadło wówczas Małgorzacie Kidawie-Błońskiej z wynikiem w okolicach 23.5%. Podium zamykał Władysław Kosiniak-Kamysz na poziomie 10%[1]. Po wybuchu epidemii kampanię nieoficjalnie zawieszono, zaś Polacy zaczęli interesować się głównie koronawirusem, co pokazują wykresy Google Trends. Nie oznacza to jednak, że kandydaci zniknęli z ekranów telewizorów i nagłówków artykułów. Jeden z nich jest widziany szczególnie często. Mowa tu oczywiście o prezydencie Andrzeju Dudzie.
Starająca się o reelekcję głowa państwa ma ten przywilej, że może prowadzić kampanię, pełniąc zwyczajnie swój urząd, a to w dobie koronawirusa okazało się strzałem w dziesiątkę. Prezydent odwiedza szpitale, spotyka się z personelem oddziałów zakaźnych, składa wizytę w fabryce Orlenu a także wygłasza orędzia (już dwukrotnie tylko w marcu). Takich możliwości pozbawieni są kandydaci opozycji, zmuszeni do prowadzenia kampanii głównie w formie internetowej. Mimo znacznej aktywności prezydenta Dudy, Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla RMF FM w sobotę 21 marca paradoksalnie stwierdził, że najbardziej na epidemii traci właśnie prezydent, ponieważ nie może robić tego, co potrafi znakomicie, czyli spotykać się z ludźmi w licznych tłumach, być blisko nich[2]. Słowom lidera PiS przeczy jednak sondaż IBSP, przeprowadzony już w dobie kryzysu, dający Andrzejowi Dudzie 51.35% poparcia w I turze, co jest równoznaczne ze zwycięstwem bez dogrywki[3]!
W sytuacjach kryzysowych władza często zyskuje na poparciu. Póki co to pojedyncze badanie, lecz spoglądając na takie notowania, trudno więc dziwić się rządzącym, dlaczego wolą wprowadzać quasi stan wyjątkowy, zamiast ustanowić go formalnie i przełożyć termin wyborów np. na jesień, gdy wszystko się uspokoi. Mając jednak na uwadze chociażby apele samego premiera i ministra zdrowia, trudno wyobrazić sobie, aby do 10 maja państwo pokonało koronawirusa na tyle, żeby wybory odbyły się bez zakłóceń. Pomijając nawet argument teoretyczny, iż głosowanie bez poprzedzającej kampanii wyborczej jest zagraniem niedemokratycznym, spójrzmy na sprawę czysto logicznie i praktycznie.
W wywiadzie dla #RZECZoPOLITYCE prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego zauważa, że termin wyborów jest nie do utrzymania z perspektywy organizacyjnej. Biorąc pod uwagę sytuację w innych państwach, jego zdaniem w okolicach maja będziemy w apogeum epidemii. Do pracy w OKW* w całym kraju potrzeba blisko 250 tys. ochotników, których z obawy przed zarażeniem znaleźć będzie niezwykle trudno (zgłoszenia trwają do 10 kwietnia, a takimi ochotnikami byli zazwyczaj emeryci), zaś do urn poszłyby miliony obywateli (w najbardziej licznych obwodach to 4 os./min. w lokalu). Szkolenia dla członków OKW odbywają się zwykle podczas bardzo licznych spotkań w salach teatralnych (sam w takim uczestniczyłem), co samo w sobie złamałoby obowiązujące zasady. Organizowanie głosowania w dobie kwarantanny - dla niektórych przymusowej, dla innych zalecanej - byłoby hipokryzją ze strony państwa, ponieważ naraża się w ten sposób rzesze ludzi na zarażenie. Przykład Francji (wybory samorządowe - 15 marca) pokazuje, iż organizowanie wyborów w dobie epidemii to spadek frekwencji o blisko 20 p.p.! Prezydent Macron zdecydował o przełożeniu II tury z 22 marca na 21 czerwca. Serbia i Macedonia odwołały wybory parlamentarne. Wielka Brytania przełożyła wybory samorządowe o rok, tj. na maj 2021.W Bawarii zaś termin 29 marca pozostał, lecz zdecydowano o zmianie sposobu głosowania na wyłącznie korespondencyjny[4]. W Polsce takie rozwiązanie nie jest jednak możliwe, ponieważ podczas reformy Kodeksu Wyborczego z 2018 roku PiS zawiesiło powszechne prawo do głosowania korespondencyjnego, pozostawiając tę możliwość jedynie osobom niepełnosprawnym[5].
Swoistą symulacją wyborów w trakcie epidemii były przedterminowe wybory z dnia 22 marca w kilku polskich gminach. OKW zostały wyposażone w maseczki, rękawiczki i długopisy jednorazowe, zaś do lokali wyborczych wchodzić można było pojedynczo lub w kilka osób. Należy mieć jednak na uwadze, iż uprawnionych do głosowania w ww. gminach było od ok. 300 do maksymalnie ok. 10 tys. osób, a frekwencja w tego typu wyborach jest zwykle, nawet bez stanu epidemii, niska[6]. Historia pokazuje, że wybory prezydenckie z reguły przyciągają do urn najwięcej ludzi i to na terenie całego kraju, więc sprawne przeprowadzenie przedterminowej elekcji o niskiej frekwencji w małych gminach jest niemiarodajne względem ogólnopolskich wyborów prezydenckich.
Zdaniem prof. Flisa najlepszym rozwiązaniem byłoby poczekać do 27 marca (ostateczny termin rejestracji kandydatów), po czym należałoby jego zdaniem wprowadzić stan wyjątkowy, przesuwający termin wyborów i oficjalnie zawieszający kampanię wyborczą. Po jego zakończeniu można byłoby na równych zasadach rozpocząć ją od początku z tymi kandydatami, którzy zgłosili się do końca marca. Dawałoby to jego zdaniem im wszystkim równe szanse.
Opozycja argumentuje niechęć rządzących do przełożenia terminu wyborów cyniczną grą polityczną. Zdaniem przeciwników obozu władzy, PiS łamiąc demokratyczne zasady rywalizacji wyborczej, chce sprawić by prezydent Duda zwyciężył na fali walki z koronawirusem. Prawo i Sprawiedliwość odbija piłeczkę tłumacząc, że wszystkie podjęte dotychczas środki są wystarczające w walce z epidemią i nie ma przesłanek, by je zaostrzać, wprowadzając stan wyjątkowy.
Patrząc na kwestię frekwencyjną nieco bardziej analitycznie łatwo stwierdzić, że największe poparcie Andrzej Duda uzyskuje w grupie wiekowej 60+, a więc wśród najbardziej narażonej na COVID-19 części społeczeństwa, do której od blisko miesiąca płynie prosty komunikat - “ZOSTAŃ W DOMU!”. Trudno sobie zatem wyobrazić, by grupa ta miała nagle złamać zasady kwarantanny, idąc gremialnie do urn 10 maja. Wychodzi na to, iż paradoksalne stwierdzenie Jarosława Kaczyńskiego o stratach Dudy, choć w innym kontekście niż autora słów, skądinąd nabiera sensu.
Przyjmując jednak, iż rządzący pójdą w zaparte i uparcie będą dążyć do zorganizowania wyborów 10 maja, opozycja ma jeszcze jeden as w rękawie. Art. 293 Kodeksu Wyborczego mówi, że jeśli w wyborach prezydenckich startuje tylko jeden kandydat, elekcję należy powtórzyć. Tę zagrywkę, a więc wycofanie się z wyborów prezydenckich wszystkich kandydatów poza Andrzejem Dudą, należałoby rozpocząć po 27 marca, a więc po ostatecznym terminie rejestracji kandydatów, aby nikt nowy, poza obecnym opozycyjnym peletonem, nie zrobił “psikusa”, stając w szranki o Pałac Prezydencki. Należy mieć jednak na uwadze, że takie posunięcie wymagałoby wspólnej, jednoczesnej zgody wszystkich kandydatów opozycji (aby przypadkiem któryś nie czekał aż zrobią to wszyscy poza nim, by ostatecznie wyłamać się z umowy, pozostając jedynym, “niepisowskim” reprezentantem). Poza tym nawet jeśli sojusz Kidawa-Kosiniak-Biedroń-Hołownia wydaje się być realny, tak Krzysztof Bosak najprawdopodobniej odmówiłby współpracy z ww. kwartetem.
Sprawa jest bardzo rozwojowa a każdy dzień przynosi nowe spojrzenia, perspektywy i opinie. Jeszcze w pierwszych tygodniach marca spotykaliśmy się z naszymi znajomymi na uczelni, a dziś odbywamy domowe kwarantanny. Trudno zatem stwierdzić co przyniesie nam nadchodzący czas. Pewne jest to, że liczba zachorowań rośnie, a jeśli sięgnie poziomu niemieckiego, czy dalej włoskiego, polski system ochrony zdrowia może tego nie wytrzymać, co zdecydowanie osłabiłoby notowania urzędującego prezydenta. Jeśli jednak się tak nie zdarzy, a rząd wespół z prezydentem Dudą będą panować nad sytuacją, niedawny sondaż z ponad 50% poparciem może stać się realnym odzwierciedleniem wyniku wyborczego, a więc dać prezydentowi Dudzie zwycięstwo już w I turze. Wydaje się zatem, iż celem PiS-u jest właśnie cierpliwie wyczekiwanie i obserwacja rozwoju sytuacji. W zależności od tego, co się wydarzy, zarząd partii przeprowadzi kalkulację i ostatecznie przyklepie termin wyborów, decydując się na ten, który da największe szanse Andrzejowi Dudzie na wygraną. Jak widać na obecną chwilę - obóz władzy woli iść w zaparte i pozostaje zdecydowanie przy 10 maja. Należy jednak pamiętać, że nie można z tą decyzją zbyt zwlekać. Czas pokaże.
Sebastian Przybył
Zdjęcie: unsplash.com
[2] Link do wywiadu - https://www.youtube.com/watch?v=DJF4wCawT-k
[4] Link do artykułu - https://biqdata.wyborcza.pl/biqdata/7,159116,25805206,koronawirus-przesuwa-wybory-i-referenda-w-kilkunastu-krajach.html
[5] Link do wywiadu - https://www.youtube.com/watch?v=Xh7RP8REUiI