Spotkanie z Bałkanami- stereotypy i dziwna turystyka
Pewnego czwartkowego popołudnia wybrałam się na spotkanie z małżeństwem podróżników z zamiłowania - Beatą i Pawłem Pomykalskimi. Wspólnie prowadzą bloga „Adventum” i kolorowego Instagrama pod tą samą nazwą. Jednym z ich ulubionych miejsc, które odwiedzają regularnie, jest Półwysep Bałkański. O nim też była mowa na spotkaniu.
Wystąpienie zaczęto od frazy: „warto wiedzieć”. Jeśli dobrze zrozumiałam autora, chodziło o to, by nie rezygnować ze wzbogacania się w wiedzę. Przytoczono przykład o „Panu A.”, który zaczął wykłócać się z małżeństwem, że Bośnia od niedawna jest „zalewana” przez muzułmanów. W rzeczywistości islam pojawił się w Bośni już w czasach Imperium Osmańskiego i Pan A. wykazał się jedynie własną ignorancją i niewiedzą. Zatem, jeśli w danym temacie zasób naszej wiedzy jest niewielki, powinniśmy siedzieć cicho. Niby znana wszystkim rada, ale w praktyce ciężka do zastosowania (ocena zaczerpnięta z autopsji).
Oprócz powyższej rady, dowiedziałam się również, że na Bałkanach istnieją trzy religie. W krajach obowiązują parytety szanujące trzy główne wyznania: katolicyzm, prawosławie i islam. W teorii wszystkie powyższe religie mają równe prawa i są traktowane jednakowo. W praktyce- religie łączą się z podziałem narodowym na Chorwatów, Serbów i Muzułmanów Bośniackich, co wzmacnia i zaognia nienawiść narodową i etniczną.
Po rozpadzie Jugosławii wszystkie kraje na siłę chciały budować swoją suwerenność, dlatego z jednego wspólnego dialektu wyodrębniono aż cztery języki (!): serbski, chorwacki, bośniacki i czarnogórski. Na szczęście wystarczy znać jeden język, by w każdym kraju się dogadać. Jest tylko jeden problem – niektóre słowa są charakterystyczne dla jednego konkretnego języka i nie należy ich używać w innym państwie, bo istnieje ryzyko wybuchu niepohamowanego gniewu np. Bośniaka handlującego przy drodze dewocjonaliami, jeśli powiesz do niego słówko po chorwacku (to fragment z opowieści państwa Pomykalskich).
Podróżnicy wskazali także problem militaryzacji, rozwijający się od lat 90. Opowiadali, jak młodym chłopcom wmawia się, iż wojna to przygoda, że walka jest chlubą, sukcesem, honorem, pozwala się wykazać męstwem… Myślę, że to łączy się niejako z występującym na Półwyspie kultem „macho”. Podczas jednej z wypraw Pomykalscy trafili na tamtejszego mieszkańca, który próbował „porysować” ego naszego podróżnika. Mężczyzna twierdził, że tam, wyżej w Europie większość osobników płci męskiej jest zbyt delikatna i nie dorównuje prawdziwym samcom, takim jak on. I, choć pan Paweł nie dał się wtedy sprowokować, to jego lekko pogardliwy, ironiczny ton w trakcie opowiadania na auli dało się wyczuć. Przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie.
W ostatniej części spotkania małżeństwo mówiło o niepokojących zwyczajach turystów. Zwrócili uwagę na rosnące zainteresowanie ofertami rejsu statkiem do portów atrakcyjnych turystycznie miast. Niestety, nie wpływa to dobrze na środowisko. Większość gigantycznych statków nadal napędzana jest ciężkim olejem opałowym, który emituje ogromne ilości dwutlenku węgla, tlenku siarki, metali ciężkich. Życie organizmów pod wodą staje się zagrożone. Wiele zwierząt ze strachu zmienia swoje miejsce bytowania, co rozrywa biologiczny łańcuch pokarmowy i grozi wyginięciem niektórych gatunków.
Dodatkowo, uczestnicy takiego rejsu wychodzą na ląd tylko na kilka godzin zwiedzając miasta i muzea, a na noclegi i posiłki wracają z powrotem na pokład. Przez to miejscowej gastronomii i hotelarstwie często grozi bankructwo. A jako wisienka na niechlubnym torcie dodam, że po odpłynięciu w drogę powrotną po turystach pozostają jedynie ogromne hałdy śmieci, z których utylizacją mieszkańcy nierzadko nie mogą sobie poradzić. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, jaki sens ma wycieczka do obcego kraju, który zwiedzamy tylko kilka godzin. Śmiem przypuszczać, iż największą dla uczestników atrakcją jest wspólna libacja alkoholowa na pokładzie.
To był ciekawy wykład. Żałuję tylko, iż nasi goście wydawali się zbyt zdystansowani. Pojawiło się wiele ironicznych i uszczypliwych komentarzy. Słuchacze na auli podsumowali spotkanie jako przesycone stereotypami. Jedna z pań, pochodząca ze Słowenii i wykładająca na Uniwersytecie Gdańskim, czuła się nieco obrażona ukazaną perspektywą. Obawiała się, że po wykładzie polska młodzież będzie negatywnie myśleć o ludności i kulturze bałkańskiej.
Cóż, może będzie to dla mnie bodziec, by w przyszłości sprawdzić na własną rękę, czy rzeczywiście na Bałkanach katolik, prawosławny i muzułmanin się nie lubią i, czy bałkańscy mężczyźni naprawdę uważają się za lepszych od tych z góry, czyli z północy. Jedno wiem na pewno- nie wybiorę się w rejs pływającym miastem na wodzie.
Zuzanna Gabrel