Wyborczy chocholi taniec
No i po wyborach!... Chwila… Jednak nie. Półtora miesiąca temu, publikując pierwszą część felietonu, zdaje się nikt nie przewidywał takiego obrotu spraw. Peleton, podążający za liderem sondaży - prezydentem Andrzejem Dudą, zdążył się gruntownie przegrupować; Ustawa wyborcza “przeleżała” miesiąc w Senacie a sejmowa większość prawie się rozpadła (i to dwa razy!). Zacznijmy jednak od początku…
- 27 marca. Prawo i Sprawiedliwość, wbrew swoim wcześniejszym stanowiskom z 2013 i 2017 roku[1], postanawia wprowadzić poprawkę do tarczy antykryzysowej, dającą możliwość głosowania korespondencyjnego dla osób powyżej 60. roku życia oraz osobom na kwarantannie.
- 31 marca. Koalicja rządząca posuwa się o krok dalej. Powołując się na konstytucyjny obowiązek przeprowadzenia wyborów w terminie (na który przypada okres epidemii), PiS wprowadza nową ustawę nowelizującą kodeks wyborczy, która daje możliwość głosowania korespondencyjnego wszystkim obywatelom.
- 3 kwietnia. Propozycja PiS spotyka się z oporem koalicyjnego Porozumienia. Szef partii Jarosław Gowin przedstawia projekt zmiany Konstytucji, zakładający wydłużenie kadencji prezydenta o 2 lata bez możliwości reelekcji. Zmiana ustawy zasadniczej wymaga 307 posłów. Projekt popiera tylko PiS.
- 4 kwietnia. Zdaniem Gowina wybory w maju to rozwiązanie wątpliwe zarówno z perspektywy zdrowia publicznego, jak i prawa. Pojawiają się pierwsze pogłoski o rozpadzie koalicji i rządu.
- 6 kwietnia. Wicepremier Gowin podaje się do dymisji, jednak Porozumienie pozostaje w rządzie. KP PiS, wskutek buntu na pokładzie partii Gowina, przegrywa pierwsze głosowanie nad ustawą o wyborach korespondencyjnych. Jeden z posłów PiS, Andrzej Kryj, składa protest, ponieważ na jego komputerze nie zadziałał zdalny system oddawania głosu. Głosowanie powtórzono. Sejm przyjął ustawę; ta zaś trafiając do Senatu, w związku z przewagą opozycji, zadomowiła się w nim na konstytucyjne 30 dni, mając wrócić do izby niższej ponownie 7 maja.
Oto krótkie kalendarium, obrazujące początek trwających aż do dziś zmagań rządu Zjednoczonej Prawicy, które poruszyły świat polityczno-dziennikarski. W ostatnim miesiącu zmieniło się wiele, żeby nie powiedzieć wszystko. W poprzedniej części felietonu przytoczyłem, w kontekście koronawirusa, klasyk mówiący, że “wszystkie sprawy i zagadnienia zeszły na plan dalszy”. Dziś te słowa dalej są aktualne, lecz to nie epidemia a wybory są w centrum wydarzeń.
W obozie władzy zaczęło wrzeć. Zacięcie Jarosława Kaczyńskiego do przeprowadzenia wyborów w terminie zdawało się być tak samo nieugięte, jak determinacja Gowina, żeby datę głosowania zmienić. Liczne nieoficjalne informacje i kuluarowe doniesienia mówiły nawet o przewrocie w Zjednoczonej Prawicy - przejściu partii Gowina w szeregi opozycji oraz uczynienia samego Gowina marszałkiem Sejmu, co wiązałoby się z rządem mniejszościowym i prawdopodobnym rozpisaniem nowych wyborów parlamentarnych.
6 maja w Programie 3 Polskiego Radia, szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk stwierdził, że wybory prezydenckie 10 maja to wersja “coraz mniej prawdopodobna”. Dodał, że jeżeli Porozumienie zagłosuje przeciw ustawie o głosowaniu korespondencyjnym, “nie można wykluczyć przyspieszonych wyborów parlamentarnych”. Gdy tego dnia o 20:30 w TVP rozpoczynała się debata prezydencka, dalej nie wiedzieliśmy, czy w najbliższą niedzielę wybory się odbędą. Sytuacja zmieniła się diametralnie po godzinie 22. We wspólnym oświadczeniu Gowin i Kaczyński stwierdzili, że Porozumienie poprze ustawę PiS, jednak wybory w maju się nie odbędą. Założyli z góry, że Sąd Najwyższy uzna wybory 10 maja za nieważne z powodu nieodbycia się głosowania, po czym marszałek Elżbieta Witek rozpisze nowe wybory, które miałyby się odbyć na przełomie czerwca i lipca. Jak zapewnił Gowin - ustawa będzie głęboko znowelizowana, aby uniknąć wątpliwości prawnych, jednak zaproponowanego przez liderów ZP rozwiązania nie przewiduje żaden tryb zgodny z Konstytucją.
7 maja rano tradycji stało się zadość. Porozumienie zagłosowało “za”, ale się nie cieszyło (co potwierdził w Radiu Zet człowiek Gowina, Andrzej Sośnierz; cyt.: „Porozumienie wychodzi z tarczą, ale nie jestem szczęśliwe…”). Zgodnie z umową nowelizacja kodeksu wyborczego została przyjęta. W piątek wieczorem podpisał ją prezydent Andrzej Duda.
Sobota 9 maja przyniosła jednak nowe doniesienia z Nowogrodzkiej. Kaczyński miał ograć Gowina i zatwierdzić przeprowadzenie wyborów na 23 maja. Media donosiły o orędziu marszałek Witek w tej sprawie, rozpadzie koalicji oraz dymisji premiera Mateusza Morawieckiego. Domniemania spełzły jednak na niczym. Kryzys zażegnano. Osiągnięto ponoć nowe porozumienie z Porozumieniem. Jakie? Nie wiadomo.
Oba kryzysy: zdrowotny i gospodarczy, zostały okraszone kryzysem politycznym. Obecnie zamiast szukania skutecznych rozwiązań na walkę z tymi pierwszymi, trwa szukanie winnych za ostatni z nich. Zjednoczona Prawica za pomocą TVP przekonuje, że odpowiedzialność za kryzys polityczny ponosi opozycyjny Senat, który przetrzymywał ustawę, zaś opozycja jest zdania, że rząd dysponujący prostym, konstytucyjnym mechanizmem stanu klęski żywiołowej (który ma faktycznie miejsce, lecz nie jest oficjalnie ogłoszony), mógł pełnoprawnie przenieść termin wyborów.
W dniu wyborów portal informacyjny radia RMF FM stwierdził, że wybory nie zostały odwołane zgodnie z Konstytucją. O ich “nieodbyciu” zdecydowały jedynie, nie mające żadnej mocy prawnej, oświadczenie dwóch posłów - Jarosława Gowina i Jarosława Kaczyńskiego oraz komunikat PKW. Do dziś nikt nie przyznaje się otwarcie do odpowiedzialności za wywołany chaos wyborczy. Jak słusznie zauważył portal: “Sukcesy mają wielu ojców, porażka jak widać jest sierotą”.
Według Rzeczpospolitej Gowin i Kaczyński przeoczyli w swojej umowie, że Sąd Najwyższy, a właściwie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN orzeka nie o ważności wyborów, a o ważności wyborów prezydenta, co de facto nie miało miejsca. Sprawia to, że marszałek Witek nie ma żadnych podstaw prawnych, by wyznaczyć nowy termin wyborów prezydenckich. Gazeta, powołując się na anonimowego polityka ZP, twierdzi, że jeżeli PiS nie porozumie się w tej kwestii z opozycją i nie zostanie dokonana zmiana Konstytucji, po 6 sierpnia fotel przy Krakowskim Przedmieściu będzie pusty.
Remedium na ten problem zdaje się stworzyła uchwała, podjęta przez PKW 10 maja wieczorem, w której określono, iż „brak możliwości głosowania na kandydatów jest równoznaczny w skutkach z brakiem możliwości głosowania ze względu na brak kandydatów (...) zakończyliśmy [tym samym] proces wyborczy związany z postanowieniem marszałek Sejmu z 5 lutego”. Zdaniem PKW marszałek Elżbieta Witek ma teraz 14 dni (od dnia opublikowania uchwały PKW w Dzienniku Ustaw) na ponowne zarządzenie wyborów, które miałyby się odbyć 60 dni od zarządzenia Witek. Nie wiadomo jednak czy kandydaci zobligowani będą do ponownego zbierania podpisów.
Chaos, zafundowany nam przez polską klasę polityczną, to zdaje się pełne absurdów koło fortuny, w którym nie sposób przewidzieć biegu zdarzeń. Jako młodego człowieka niesamowicie przytłacza mnie fakt, że decyzje o przyszłości mojej ojczyzny podejmowane są na granicy prawa lub nawet poza nią, a ich źródła łatwiej znaleźć w personalnych rozgrywkach i ambicjach poszczególnych polityków niż w polskiej racji stanu.
Na koniec chciałbym przytoczyć słowa Bartka Węglarczyka, które moim zdaniem trafnie opisują stan naszego państwa po perturbacjach minionego tygodnia:
“Łopoczą flagi biało-czerwone nad Pałacem Prezydenckim, warta się zmienia równym krokiem pod Grobem Nieznanego Żołnierza, Józef Piłsudski z Lechem Kaczyńskim pilnują spokoju w pustym mieście. Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy.
Ale jaka Polska?”
Sebastian Przybył
Źródło zdjęcia: Unsplash
[1] Pawłowicz o wyborach korespondencyjnych w 2013 r. - https://www.rp.pl/Polityka/200409403-Pawlowicz-w-2013-o-glosach-korespondencyjnych-Mozna-sfalszowac.html
Horała o wyborach korespondencyjnych w 2017 r. - https://tvn24.pl/polska/pis-w-2017-chcialo-usunac-zapis-o-glosowaniu-korespondencyjnym-w-2020-proponuje-jego-rozszerzenie-4517218